Wieczna bezgwiezdna noc Wlewa w usta czerń co dławi Nie mieści pustyni bieli Krucha szkatułka czaszki Sypią się na zewnątrz Ziarna śniegu coraz cięższe Coraz trudniej Iść po pas We własnej klęsce Z ciemności zawsze patrzą Oczy drzew Gdy spod półprzymkniętych powiek Dojrzą mój niepewny krok W mroku mignie ciemny kształt I zanim go mój wzrok dogoni Już buk wyciąga dłoń I chwyta, I chroni Cokolwiek się stanie, będę mieć rośliny Zieloność znów upomni się o mnie Wyciągnie po mnie dłonie liści Z zakamarków miasta Rzuci mi pod stopy Ptasie gniazdka z puchu I mchu I razem z nią podążę dalej Rosnąc ku latu Obrazy wizji rozmyją się w łzach Lecz boski przepych roślin Zawsze porwie wzrok Gdy pod naskórkiem świata Nieprzerwanie brzmi Prześwięty, święty, święty Spokój rzeczy wiecznych - Moja zielona przepełnia Cokolwiek się stanie, będę mieć rośliny Kolejny raz zanurzyć się W trawy które wszystkim brzmią Ulecieć w wir dźwięczących słońc W kłosy wplątać wzrok zmęczony Opiekuńcze ciepło ziemi Chłonąć z ciał miodowych łąk Cokolwiek się stanie, będę mieć rośliny