Gdy byłem dzieckiem wciąż słyszałem głosy Me drobne ręce nie znały bezruchu Z ogniem I wodą złączyłem swe losy I pośród gwiezdnych błądziłem odruchów Bór mi rozchylał zielone ramiona I dawał poznać przedsmak tajemnicy Natura wieczna I nieujarzmiona Pulsuje dziką krwią w mojej tętnicy Młodzieńcem będąc przemierzałem drogi Z kurhanów przodków I od chat mych braci Do świątyń, w których trwały stare Bogi Nim świat je zdradził I nim je utracił Uczyłem wiary I dla praw szacunku Zaś mnie świat uczył pokornej wdzięczności Na podobieństwo szlachetnego trunku Poił mnie z czary odwiecznej mądrości Wiek mi dojrzały wyrył zmarszczki troski Na moim czole, jak na korze drzewa Widziałem! Ogień trawił święte gaje, wioski A krzyk mordowanych przeszywał mi trzewia Widziałem! Padali jak deszczu strumienie A los mi przeznaczył rozpacz I udrękę I rąk bezradnych żałościwe drżenie Gdy moim oczom zgotowano mękę Zostanę na ziemi mego przeznaczenia Wiary mi przecież nie wydarli z serca Na stos ognisty bez lęku I drżenia Wstąpi ostatni, stary kapłan - Żerca